W dniu 9 lutego 2024 r. poczet sztandarowy szkoły i uczniowie klasy 6 a pod opieką dyrektora Pana Lecha Owczarczyka i nauczyciela historii Pana Mariusza Kędzierskiego wzięli udział w miejskich obchodach 84. rocznicy pierwszej masowej deportacji obywateli polskich w głąb ZSRS. Uczniowie uczestniczyli we mszy świętej w kościele pw. św. Anny w Kolnie. Wysłuchali kazania dotyczącego brutalnej polityki okupanta sowieckiego wobec Polaków w okresie II wojny światowej. Następnie poczty sztandarowe kolneńskich szkół ustawiły się pod pomnikiem Sybiraków i oddały hołd ofiarom deportacji. Przedstawiciele władz samorządowych złożyli tam kwiaty i znicze.
W latach 1940- 1941 służby sowieckie zorganizowały cztery masowe deportacje obywateli polskich mieszkających na obszarach zajętych po 17 września 1939 r. przez Armię Czerwoną. W sumie ze wschodnich województw II Rzeczypospolitej deportowano w tragicznych warunkach (kilkutygodniowa podróż w przepełnionych wagonach towarowych, często bez wystarczającej ilości jedzenia i picia, przy ekstremalnie niskiej lub wysokiej temperaturze, w atmosferze strachu i niepewności) około 350 tysięcy ludzi, z czego ponad 60 % stanowili Polacy. Tylko podczas pierwszej deportacji w lutym 1940 r. przymusowo wywieziono około 140 tysięcy mieszkańców Kresów Wschodnich. Umieszczano ich potem w specjalnych obozach znajdujących się w odległych regionach ZSRS- na Syberii i Dalekim Wschodzie oraz w Kazachstanie. Deportowanych zmuszano do niewolniczej pracy w kopalniach, kamieniołomach, kołchozach, przy wyrębie lasów, budowie dróg i linii kolejowych. Wyczerpująca praca w surowym klimacie, głodowe racje żywnościowe, koszmarne warunki mieszkaniowe i sanitarne, brak odpowiedniej opieki medycznej oraz brutalność funkcjonariuszy NKWD doprowadziły do śmierci kilkudziesięciu tysięcy Polaków.
Fragment wspomnień Sabiny Potoczak, którą wraz z czwórką rodzeństwa i matką wywieziono w 1940 r. do sowieckiego łagru (pisownia oryginalna).
„(…)Myśmy myśleli, że nas będą zabijać, bo mieli broń. Podjechały dwa wozy. Nic nam nie pozwolili zabrać, tylko to, co na sobie i po jednej pierzynce, bo brat był mały. Małe dzieci na wozy, wsiadać, a większe dzieci szły pieszo. Mróz był minus 35 stopni. Zawieźli nas do wagonów bydlęcych, napakowali pełen wagon, a ubole stali i poganiali. Jak cały transport załadowali, to nas wieźli. Głodne. Chłodne. Jak chcieli, to nam coś rzucili i wstawili wiadro zimnej wody. Wieźli nas sześć tygodni do wołogodzkiej obłasti. (…) Tam były straszne łagry. Bardzo długie. Z jednej strony żerdzie i mech pokładziony i z drugiej strony też. A przez środek korytarz. I takie małe piecyki. Zimno, głodno i płacz. Lepiej, żeby nas zabili, jak my to mamy przeżyć. Pokładli my się spać. A w tych pryczach pluskwy i wszy gryzły. Na drugi dzień nas zawołali na stołówkę. Dali po małej, glinianej krynce zupy, prawie sama woda. I rozkaz, co mamy robić. Mamy się podporządkować, bo inaczej nie dostaniemy jeść. Dzieciom dali po 10 deka chleba, te, co pracowały, dostały dwadzieścia i trochę więcej tej zupy. I do roboty, do lasu. Moja najstarsza siostra miała 15 lat. Dostała siekierę i piłę. Ma robić. A my z drugą siostrą, która miała 12 lat, i ja, lat 9, a z nami starszy z braci, siedmioletni, mieliśmy palić gałęzie. Najmłodszy brat miał 5 lat. Moją Mamusię dali do kuchni, żeby myła kotły po zupie i paliła w piecu. Gliniane krynki na zupę też żeśmy myli, aby były na rano. Wstawaliśmy o godzinie pierwszej w nocy. I szliśmy z Mamusią do kuchni. Ja musiałam jej świecić taką żarówką ze świerka, bo tam światła nie było. Nacięło się wcześniej patyczków świerkowych i podpaliło. Jak się wchodziło do tej stołówki, to szczury jak koty latały. Ciągle płakałam, bo się tak ich bałam. (…) Wracali na wieczór do tych łagrów strasznych i zimnych. Palili w piecykach, przez całe noce, a dziury były w ścianach na wylot. Ubrania dali nam z worków. Na nogi łapcie z brzozy. Jak się przyszło do baraku, nogi były białe. Myśmy je rozcierali do czerwoności, boby się odmroziły.”
Mariusz Kędzierski